Pierwsze wrażenie najwyraźniej diabli wzięli, bo Sofia wydawała się tym wszystkim poważnie zniesmaczona, a przynajmniej takie dawała mu sygnały. To zaś sprawiło, że w Bułhakowie trochę zawrzało - niewiele trzeba było do sprowokowania wróżbity do walki na słowa, pięści lub noże - przychodziło mu to naturalniej niż dzikowi chrupanie żołędzi. Był z ewentualnym atakiem na Zabini jeden problem: osunął się na ziemię, a chłodna posadzka przyciągała go do siebie w dość silny sposób. Tak naprawdę siedział tam zdecydowanie za długo jak na kogoś kto ma dwie nogi i ręce, a kiedy wreszcie spróbował się podnieść musiał przytrzymać się kredensu, o który oparł się rękoma. Stał do niego przodem, głowę opuścił w dół.
Nie uzyskała więc odpowiedzi od razu. Mogła jedynie patrzeć jak Bułhakow probuje poskładać swoje myśli, po czym wyciąga z kieszeni marynarki malutki zegarek posiadający o wiele za dużo wskazówek. O jakieś pięć.
Po dłuższej chwili milczenia, która (przynajmniej tak się Vakelowi wydawało) musiała być dla niej najprzyjemniejszym elementem ich spotkania, wdusił z siebie wreszcie:
-
Tak - bo cóż innego?
Bułhakow potrafił kłamać tak pięknie, że wierzył mu sam Lord Voldemort, ale nie czuł potrzeby robienia tego teraz. A może nawet wcale, bo jego twarz widniała na okładkach tylu książek z dziedziny ezoteryki, że gdyby tylko ruszyć się do pierwszej lepszej księgarni możnaby dowiedzieć się o jego życiu więcej niż wie biologiczna matka. Chociaż wmawiał sobie że mu nie zależy, nawet mimo starego wieku łamało mu to serce.
Odwróciwszy wzrok w jej stronę dostrzegł wygnieciony materiał, który jeszcze chwilę wcześniej próbowała wygładzić. Chociaż gestu nie dostrzegł, bo próbował ochłonąć, nie był aż tak głupi aby nie domyślić się co miało miejsce w tej kuchni zanim się ocknął.
-
To ja? - Pytanie było proste, na tym etapie praktycznie retoryczne. Wskazując w stronę jej przedramienia zachował zdrowy dystans, bo nie miał zamiaru prowokować kobiety do podduszania go albo założenia dźwigni. Już pokazała, że potrafi poradzić sobie nawet z facetami, którzy musięli pochylać głowę za każdym razem kiedy przechodzą przez drzwi. -
Przepraszam.Część wróżbity chciała stąd wyjść, część wyciągnąć różdżkę i wygładzić biały materiał, jakby faktycznie była to jakaś wielka sprawa. Ostatecznie zdołał tylko poprawić muszkę.
-
I dziękuję - dodał spoglądając na dwa zalane gorącą wodą kubki. To przynajmniej utwierdziło go w przekonaniu, że nie była wcale tak zdenerwowana jak mu się na początku wydawało. Nie znaczyło to jednak, że chciał wykonać jakikolwiek krok w kierunku "swojej" kawy. Wyglądał trochę jak jakieś spłoszone, puchate zwierzątko, nie za bardzo wiedzące co zrobić z o wiele większym człowiekiem. Jak miało, tu z dołu, ocenić jego zamiary?